Przenieśmy się do lat 60. XX wieku Stanach Zjednoczonych, bo właśnie wtedy i tam ruch ciałopozytywnyzaczął kiełkować w reakcji na dyskryminację osób plus size. Od kilku lat – głównie dzięki mediom społecznościowym i ciałopozytywnym aktywistkom oraz aktywistom – zjawisko rośnie w siłę, stało się bardzo popularne, wobec czego trudno zachować obojętność. Czym jednak właściwie jest ruch body positive po polsku określany ciałopozytywnością? W największym skrócie można powiedzieć, że chodzi w nim o afirmację każdego ciała, o promowanie cielesnej różnorodności, aby skończyć z opresyjnym, nierealnym i bardzo wąskim kanonem piękna. Ciałopozytywność wcale nie zakłada, że od razu mamy kochać swoje ciała i magicznie wyzbyć się kompleksów. To raczej utrzymywanie pozytywnego kontaktu z własnym ciałem, traktowanie go z troską i szacunkiem, aby jak najlepiej nam służyło – a oglądanie cielesnej różnorodności zdecydowanie pomaga w samoakceptacji, bez której trudniej się żyje, wierzy we własną wartość i własne siły.
Poza tym wydaje się, że ciałopozytywność zakłada nie tylko docenianie i rozpowszechnianie cielesnej różnorodności, lecz także wolność wyboru. To my decydujemy, czy się malujemy, golimy, co i kiedy robimy z własnym ciałem zależnie od naszych pragnień i potrzeb, a nie narzuconych nam społecznych standardów, kreowanych najczęściej przez branżę modowo-kosmetyczną.
Mówiąc o ciałopozytywności, wypada wspomnieć również o całkiem świeżym nurcie, czyli ciałoneutralności (body neutrality). Mówi o niej choćby Jameela Jamil. W ciałoneutralności chodzi mniej więcej o to, by nie skupiać się zbytnio na wyglądzie ciała, a raczej jego możliwościach, by doceniać się za to, co potrafimy, a nie jaki jest nasz wizerunek, przekierować uwagę z ciała na coś innego. Co nie oznacza, żeby o ciele zapominać, że nie jest już ono ważne. A energię dotąd przeznaczaną na walkę, aby pokochać ciało – czasem na siłę, wbrew sobie – wykorzystać na przykład do nauki czegoś nowego.
Obsesja piękna
Można się zastanawiać, dlaczego dziś ciałopozytywne działania przybrały tak dużą skalę, skąd ciałopozytywny aktywizm i szerokie podjęcie tematu samoakceptacji. Być może dlatego, że znacznie uważniej zaczęliśmy się przyglądać kwestiom cielesności i kanonów piękna, temu, jak wpływają one na nasze samopoczucie, psychikę. A efekty tych analiz okazały się alarmujące.
Ponad 90% młodych Polek ma coś do zarzucenia swojemu ciału, zaledwie 5% z nas akceptuje się w pełni. To dane z badania zleconego w zeszłym roku przez WHO. Na świecie nie jest lepiej. Dr Renee Engeln, wykładowczyni psychologii i autorka książki „Obsesja piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety”, przytacza wiele podobnych statystyk. Np. 40% dziewczynek w wieku 5–9 lat deklaruje, że chciałoby wyglądać szczuplej. A przecież nie rodzimy się z krytycznym nastawieniem do siebie samych. Bardzo szybko się jednak uczymy, że wygląd jest ważny, dlatego od najmłodszych lat, zwłaszcza my, kobiety, poświęcamy mnóstwo czasu i energii na toczenie boju z własnym ciałem, zamiast próbować się z nim zaprzyjaźnić czy po prostu robić jakieś przyjemniejsze rzeczy. Tylko jak to zrobić? I czy ciałopozytywna rzeczywistość jest możliwa?
„Trzy lata temu wzięłam udział w programie «Supermodelka Plus Size», do którego zgłosiłam się nie dlatego, żeby nagle znaleźć się na okładkach gazet czy wybiegach, ale żeby zmienić coś w ludziach – opowiada Zuza Zakrzewska, która 19 maja 2019 roku zorganizowała na Placu Zamkowym w Warszawie polską edycję #theREALcatwalk – pokazu w konwencji flash mobu. Uczestniczące w nim osoby prezentowały w bieliźnie swoje różnorodne ciała. – Zmienić ich patrzenie na otaczający świat. Sprawić, aby zauważyli, że dziewczyna nosząca ubrania w większym rozmiarze może wyglądać pięknie. I czuć się piękna. Czy to nie byłoby cudowne, gdyby wszyscy ludzie przestali w końcu tracić czas i siły na dążenie do ideału, niejako narzucanego im przez media, i w końcu poczuli się dobrze sami ze sobą? Często nie mamy wpływu na to, jak wyglądamy. Czy jesteśmy bardzo szczupli, czy o większych kształtach – to zazwyczaj kwestia genetyki. Dążę do tego, żeby to, kim jesteśmy, było naprawdę ważniejsze niż to, jak wyglądamy – dodaje Zuza.
Trudno nam jednak oduczyć się krzywdzącego oceniania wyglądu tak własnego, jak i innych ludzi. Osoby odstające od „normy” wciąż są hejtowane lub zasypywane „dobrymi radami”. Kiedy jakiś czas temu na okładce brytyjskiego wydania magazynu „Cosmopolitan” pojawiła się ważąca ponad 100 kg modelka Tess Holliday w kostiumie kąpielowym, zarzucono redaktorkom, że promują otyłość. Osoby, których ciała są grube, porośnięte włosami czy z niepełnosprawnością, wciąż wywołują w wielu z nas gorące emocje, a ich wygląd komentowany jest z fałszywą troską. Cóż, jesteśmy nieopatrzeni z różnorodnością w przestrzeni publicznej – realnej i wirtualnej, w mediach, reklamach, telewizji. Trudno nam uwierzyć, że ktoś wymykający się kanonom może się czuć OK, zwłaszcza jeśli sami się ze sobą zmagamy. To jednak nas nie usprawiedliwia, a dążenie do otwartości wobec innych ludzi to zadanie stojące przed współczesnym społeczeństwem.
(Nie tylko) młode, chude i gładkie
Do niedawna niemal wyłącznie mieliśmy do czynienia z upiększaniem ciał, które tworzyły niedościgniony ideał. Przemysł kosmetyczny, modowy i kultura masowa karmiły nas wizerunkami osób pięknych, młodych, gładkich pod różnymi względami, o czym pisała choćby Naomi Wolf w „Micie urody” wydanym na początku lat 90. – tak sztucznie kreowane były potrzeby konsumenckie i kompleksy. Dopiero od niedawna kanon się poszerza. Bohaterowie książek, filmów i seriali zaczynają mieć okres, pryszcze, nadwagę, cellulit – stają się bardziej ludzcy. Pojawiają się nawet ciałopozytywne regulacje. We Francji np. wprowadzono nakaz informowania, że zdjęcie zostało poddane retuszowi. „Pracując jako fotografka modowa, często dostawałam wytyczne od klientów, jak choćby prośba o zmniejszenie ud, talii, wyprasowanie naturalnych zagięć skóry. To było odrealnianie ciała – opowiada mieszkająca w Paryżu Magdalena Ławniczak. – Byłam też zmęczona fotografowaniem jednego typu ludzi i ignorowaniem całej reszty tylko dlatego, że w showroomach jest dostępny konkretny rozmiar ubrań. Od ponad dwóch lat pracuję nad projektem @body_mirror, w którym pokazuję ciało tak, jak je widzimy, stając nago przed lustrem. Bez specjalnie ustawionych świateł i bez retuszu.
Także reklamy, zwłaszcza marek modowych, zaczynają się zmieniać. Komercyjni giganci jak H&M czy Calvin Klein starają się być bardziej ciałopozytywni. Oczywiście można dopatrywać się w tych działaniach chwytu marketingowego, wykorzystania ciałopozytywnej tendecji, ale jeśli kampanie oparte na cielesnej różnorodności mają szeroki zasięg, to wpływają pozytywnie na społeczny krajobraz, wywołują dyskusję, dają do myślenia. Najważniejsze, aby nie były to akcje jednorazowe. „Moim zdaniem na porządku dziennym powinny być zdjęcia modelek w różnych rozmiarach – mówi Zuza Zakrzewska. – Irytują mnie firmy czy sklepy mające w nazwie «plus size». Czy nie można szyć ubrań w każdym rozmiarze, odpowiednio skrojonych, bez stygmatyzowania? Kampania odzieży? Niech wystąpią tam po prostu modelki, bez konieczności podziału na te szczupłe, «normalne» i plus size. Są już pierwsze jaskółki takiego spojrzenia na modę, ale jest ich ciągle zbyt mało.
Ciałopozytywność w swoim DNA i bardziej inkluzywne rozmiarówki mają dziś nowo powstające marki niezależne. Zwłaszcza bieliźniane, które w kampaniach odsłaniają dużo ciała swoich modelek i modeli. Duńskie Moons & Junes czy Lonely Lingerie z Nowej Zelandii angażują osoby młodsze i starsze, grubsze i chudsze, aby zmienić dotychczasowe pojęcie piękna i tego, co jest seksowne.
Ciałopozytywny aktywizm
Aby ciałopozytywny trend stał się normą, ważna jest świadomość konsumentek i konsumentów. Gwiazdy czy giganci rynku na pewno mają na nią wpływ, jednak wielu osobom łatwiej się utożsamić z kimś, kto przy okazji nie chce im czegoś sprzedać, jest podobny do nich. Naomi Wolf pisała, że do przekraczania mitu urody potrzebna jest przede wszystkim kobieca solidarność. I dziś w dużej mierze dziewczyny właśnie organizują się oddolnie i w imię siostrzeństwa wspierają w drodze do samoakceptacji. Wykorzystują media społecznościowe, aby pomóc innym spojrzeć na siebie łaskawszym okiem oraz oswajać ich z różnorodnością. Renee Engeln wyznała, że ma ambiwalentne uczucia co do ruchu body positivity, bo zakłada on mimo wszystko koncentrację na wyglądzie, skoro jednak wygląd tak nas zajmuje, to warto mieć do niego zdrowsze podejście.
Z podobnego założenia wychodzą będące częścią tego ruchu influencerki, poszerzające także samą kategorię ciałopozytywności, która bywa wypaczana lub traktowana wybiórczo. Dla nich ciałopozytywność powinna być traktowana jako podejście z szacunkiem do każdego typu ciała. „Chcę pokazywać najróżniejsze typy sylwetki – deklaruje Magdalena Ławniczak. – Ostatnio fotografowałam szczupłą dziewczynę, która była bardzo szczęśliwa, że może być częścią projektu pomagającego zaakceptować swoje ciało, ponieważ jako osoba szczupła czuła się wykluczona z ruchu body positivity”.
Kaya Szulczewska, feministka, działaczka społeczna i twórczyni platformy @cialopozytyw_polska, uważa, że nie ma ciał lepszych i gorszych. Podkreśla też, że w ciałopozytywności nie chodzi o gloryfikowanie tylko osób grubych czy z niepełnosprawnościami, o co ruch bywa absurdalnie oskarżany. „Ciałopozytywność to dla mnie droga do większej świadomości ciała, do odkrycia jego prawdziwych potrzeb, a nie tych narzuconych i powierzchownych jak sztywno określony kanonem wygląd – tłumaczy Kaya. – To droga do głębokiego poczucia tego, co robimy dla siebie, a co z powodu presji kulturowej. Ciałopozytywność to nie sama afirmacja ciała, ale też umiejętność spojrzenia na nie i zaakceptowania go, nawet jeśli w pełni nie odpowiada naszym założeniom. To wyrozumiałość, umiejętność zbudowania korzystnej dla nas hierarchii wartości. Dla mnie w ciałopozytywności najważniejsze jest, żeby budować głęboką komunikację z ciałem, uczyć się go słuchać i odpowiadać na jego potrzeby. Potrzeby ciała to nasze potrzeby. Jesteśmy w tym ciele, i to ono pozwala nam żyć”.
Na swoim instagramowym koncie Kaya publikuje nadsyłane do niej opowieści i zdjęcia – na przykład osób z łuszczycą, z przebarwieniami na skórze, włosami pod pachami czy na nogach, z makijażem i bez niego. Wymiana doświadczeń w bezpiecznej atmosferze, o którą dba Kaya, pozwala na stworzenie empatycznej wspólnoty. „Czasem czuję się, jakbym oddawała ludziom ich ciała, które zostały im zabrane przez różne kulturowe przymusy, regulacje i zasady. Czuję, że to, co robię, wielu osobom pomaga. Dostaję listy z podziękowaniami. Kiedy ostatnio zrobiłam ankietę, 88% obserwatorek odpowiedziało, że mają lepszą samoocenę dzięki obcowaniu z treściami, które publikuję. Z kolei aż 90% odpowiedziało, że oglądanie treści na @cialopozytyw_polska zwiększa akceptację wyglądu innych osób. Na tym mi zależy – chcę nie tylko uczyć dobrego podejścia do własnego ciała, ale przede wszystkim pełnego akceptacji stosunku do ciał innych, także, a może właśnie najbardziej, tych, które od „kanonu” odstają szczególnie i które z powodu swego wyglądu doświadczają różnych form nieprzyjemności, dyskryminacji czy przemocy”.
Często bywa tak, że to osobiste doświadczenia popychają do aktywizmu, stają się inspiracją do działania. Tak było w przypadku nowojorskiego fotografa Petera DeVito, który cierpiał z powodu trądziku. Zaczął więc portretować osoby z „nieidealną” skórą, nieumalowaną i bez retuszu, z bielactwem czy bliznami. Jego celem jest zwrócenie uwagi na to, że potrzebujemy pokazywać i oglądać więcej ludzi o różnych typach skóry, aby dodać otuchy tym, którzy zmagają się z „niedoskonałościami”, i nauczyć członków naszego społeczeństwa, że ich komentarze czy krzywe spojrzenia są bardzo bolesne i utrudniają samoakceptację.
„Drogie ciało…”
Nieakceptowanie siebie i próba sprostania presji społecznej, porównywanie się z innymi i dążenie do ideału może mieć poważne konsekwencje. Czasem będzie to „tylko” malowanie się od najmłodszych lat czy golenie włosów – bo tak wypada bez zastanawiania się, czy faktycznie tego chcemy, czy te włosy naprawdę nam się nie podobają, przeszkadzają itp. Innym razem będą to poważne zaburzenia, np. odżywiania. Mając to w pamięci, warto afirmować naszą ludzką różnorodność na rozmaite sposoby, starać się nie przywiązywać zbyt dużej wagi do wyglądu własnego i innych, unikać uwag na ten temat, gryźć się w język. W „Nowym wychowaniu seksualnym” Agnieszka Stein pisze, że tym, co wspiera dzieci w akceptowaniu swojego ciała, jest kontakt z dorosłymi, którzy to potrafią. Postarajmy się więc być dobrym przykładem.
Przy okazji warto podkreślić, że nie musimy kochać od razu naszych ciał. Że to nie przymus. Nie traktujmy tego jako kolejnej presji. Czasem nasze problemy z samoakceptacją będą wymagały fachowego wsparcia. Czasem dużym osiągnięciem będzie wypracowanie neutralnego podejścia do swojej cielesności, niemyślenie o wyglądzie, powstrzymanie nienawiści.
Jeśli jednak jesteśmy osobami gotowymi na pierwszy krok w stronę ciałopozytywności, możemy się zainspirować historią z „Obsesji piękna” i napisać list do swojego ciała, w którym wymienimy to, za co mu jesteśmy wdzięczne lub wdzięczni, postaramy się poszukać pozytywów. Taka zmiana perspektywy bywa pomocna. Co jeszcze możemy zrobić? Choćby „ocenzurować” to, co widzimy w social mediach, zadbać o to, aby zagościła tam cielesna różnorodność. „Dostaję dużo wiadomości od kobiet, które piszą, że czują się zwyczajnie lepiej, widząc moje zdjęcia” – mówi twórczyni @body_mirror. Podobne są reakcje obserwatorek konta @cialopozytyw. „Blizny, zmarszczki, wałeczki tłuszczu, cellulit, rozstępy – te «mankamenty» dotyczą większości kobiet – przypomina Zuza Zakrzewska. – To są kobiety, które spotykamy na co dzień. Może w końcu przestaniemy oceniać, przestaniemy dyskryminować osoby, które odbiegają od «normy» i są dalekie od ideału. Chciałabym, żeby zakompleksione osoby w końcu poczuły się pewnie, a osoby, które do tej pory były hejterami, by w końcu zamilkły.
„Przedefiniowałam w mojej głowie priorytety. Ważniejsze jest teraz dla mnie, żeby się wyspać, poćwiczyć, żeby odpisać na wiadomości na @ciałopozytyw, porobić jakieś twórcze rzeczy – mówi Kaya Szulczewska o swoim ciałopozytywnym sposobie na życie. – Wygląd zszedł na dalszy plan, przestałam się przejmować tym, żeby mieć modną fryzurę czy makijaż, idealnie pomalowane paznokcie i wydepilowane krocze. (śmiech) Kiedyś stresowałam się wyglądem, teraz to po prostu odpuściłam. Nie jest tak, że nigdy nie kładę makijażu czy maseczki, robię to, na co mam ochotę, ale już nie czuję przymusu wyglądania pięknie. Kupuję wygodne, często luźne ubrania, które nie uciskają, nie przejmuję się, czy spodnie są w rozmiarze 38, czy 42, dla mnie liczy się teraz mój komfort. Nie jest tak, że o siebie nie dbam, dbam, tylko w inny niż to się konwencjonalnie przyjęło sposób. Dbam bardziej o moje zdrowie i samopoczucie niż o wygląd. Zadbane w ten sposób ciało jest jak naoliwiony mechanizm, działa świetnie i pozwala mi robić to, co kocham, za co każdego dnia mu dziękuję. Polecam!