Różnorodność jest w modzie. Przynajmniej tak się może wydawać. W końcu minęły już czasy, kiedy po wybiegach chodziły wyłącznie białe modelki noszące rozmiar XS. Pojawiła się przestrzeń dla różnych nacji, różnych typów sylwetek, różnych orientacji seksualnych, a tematami tabu przestały być bielactwo oraz zespół Downa. 

Wystarczy jednak zajrzeć na Instagram, by nabrać poważnych wątpliwości, czy moda naprawdę kocha różnorodność. Leonie Hanne, Camille Charriere, Jeanne Damas… można by wymieniać jeszcze długo – też macie wrażenie, że topowe influencerki wyglądają jak siostry bliźniaczki? A w ich ślady idą zwyczajne dziewczyny. Dlaczego, choć deklarujemy, że chcemy się wyróżniać w tłumie i strojem podkreślać swoją osobowość, najczęściej ubieramy się tak samo? Pytanie postanowiliśmy zadać psycholog Kindze Rajchel, a także analityczce trendów Agnieszce Polkowskiej. 

Copy–paste, demokratycznie

Pamiętacie, jak jeszcze 10 lat temu z wypiekami na twarzy śledziliśmy zdjęcia mody ulicznej z Londynu, Nowego Jorku, Paryża czy Mediolanu, publikowane przez magazyny o modzie? Dla mnie były jak ożywczy koktajl inspiracji, którego nie dało się porównać z Instagramem. Dziś wciąż powstają – przy okazji odbywających się regularnie tygodni mody – ale nie budzą już takich emocji jak kiedyś. Właśnie dlatego, że są do siebie bardzo podobne. Skrót copy–paste przy spuście aparatu? Zjawisko jest nieco bardziej skomplikowane. I wiąże się ściśle z demokratyzacją mody.

„To wina kapitalizmu – mówi Agnieszka Polkowska, która na co dzień zajmuje się analizą trendów i tendencji w branży. – Era przemysłowa oddzieliła produkty od pracy ludzkich rąk. Wytwarzanie masowe siłą rzeczy ujednoliciło wygląd produktów, bo to się opłaca – można wytworzyć dużo, tanio i w powtarzalny sposób. Na tym wypłynęły marki sieciowe, których produkty dosłownie zalały rynek. Większość brandów, również tych luksusowych, korzysta z tych samych źródeł pozyskiwania wiedzy o sezonowych trendach estetycznych, i w efekcie powstają tańsze albo droższe klony” – tłumaczy. 

Wyróżnić się można, w oryginalny sposób miksując ze sobą ubrania – propozycje z sieciówek zestawiając z ubraniami vintage i ręcznie robionymi dodatkami. Nie każdy jednak to potrafi. I nie każdy ma na to ochotę.

Patrz na mnie! To nowość!

„Ludzie lubią się wyróżniać talentami, kompetencjami i chwalić tym, że radzą sobie w życiu. Jeśli chodzi o wyróżnianie się strojem, to bywa różnie – podkreśla psycholog Kinga Rajchel. – Nie każdy chce zwracać na siebie uwagę. Dla jednych ubiór jest sposobem wyrażania swojej osobowości, a dla innych pełni jedynie funkcję okrycia i ma zapewnić wygodę” – zauważa. I zaznacza, że tym chętniej, nawet niezamierzenie, podkreślamy swoją wyjątkowość – między innymi za pomocą stylu – im bardziej jesteśmy ekscentryczni. Dotyczy to jednak niewielkiej części społeczeństwa. 

„Wszystko zależy od naszego nastawienia do nowości – mówi Agnieszka Polkowska. – Już w 1962 r. amerykański socjolog Everett M. Rogers w wyniku badań empirycznych opisał model dyfuzji innowacji, w którym podzielił konsumentów ze względu na odmienne nastawienie do nowości oraz określił, od czego zależy przyjęcie innowacji, a tym samym chęć «wyróżnienia się w tłumie». Progresywnych i odważnych konsumentów w tej zbiorowości jest jedynie 16 proc., z czego 2,5 proc. stanowią innowatorzy, a aż 13,5 proc. wcześni naśladowcy, czyli liderzy kształtujący opinie reszty konsumentów. Ta grupa testuje i wypróbowuje nowości jako pierwsza bez obawy, czy zostanie zaakceptowana przez swoją społeczność. Cała reszta, czyli wczesny i późny mainstream oraz konserwatyści, na których składa się większość społeczeństwa, potrzebuje czasu, aby oswoić się ze zmianami – w tym właśnie estetycznymi. Nie wyróżniają się oni ani zdolnościami przywódczymi, ani kreacyjnymi, a co za tym idzie – sposób ubierania jest dla nich narzędziem do zbudowania pozycji w społeczności. Musi być zrozumiały i akceptowalny dla reszty, a tym samym podobny i znany – tłumaczy Polkowska. I dodaje: – Zanikająca różnorodność i bierna postawa w kontekście pracy nad komunikatem, jaki wysyłamy ubraniem w świat, wiele mówią o stanie i strukturze społeczeństwa, braku pewności siebie, niedojrzałości, potrzebie akceptacji”.

Piękna katastrofa, czyli moda przyszłości

Czy tak już będzie zawsze? Czy w przyszłości będziemy wyglądać jak bohaterowie „Seksmisji”? Nie jest to jeszcze przesądzone. Polkowska dostrzega trzy wyraźne kierunki, którymi może podążyć moda.

Pierwszy wiąże się z dematerializacją i cyfrowym rzemiosłem, którego motorem jest ograniczenie konsumpcji w świecie fizycznym. Co to oznacza w praktyce? Cóż, może się okazać, że eksperymentować z modą będziemy jedynie w świecie wirtualnym! To już się dzieje. „Już dzisiaj tworzymy swoje cyfrowe bliźniaki – awatary na platformie Yoox, a firmy technologiczne (domy wirtualnej mody – przyp. red.), takie jak The Fabricant czy Carlings, produkują cyfrowe ubrania – nakładki na zdjęcia, które pozwalają z mniejszym poczuciem winy eksplorować nowe fascynacje estetyczne” – mówi ekspertka. I podkreśla, że niewątpliwie pozostawia to mniejszy ślad węglowy niż prawdziwe eksperymenty z modą, co nie pozostaje bez znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę wiszący nad nami kryzys klimatyczny.

Nie bez przyczyny drugi kierunek jest związany właśnie z tworzeniem we współpracy z naturą i w naturze. „Chodzi o wprowadzenie większej bioróżnorodności. Biomateriały, oprócz tego, że umożliwiają wytworzenie produktów wyglądających jak te, które już znamy, ograniczają jednocześnie ilość produkowanych śmieci. Przykładem jest T-shirt marki Vollebak, stworzony w bioreaktorze z pulpy eukaliptusowej. Z nadrukiem, którego barwnik został pozyskany z alg. Nie różni się on w wyglądzie od standardowej bawełnianej koszulki, ma podobną trwałość, ale w odróżnieniu od niej po wsadzeniu w ziemię po trzech miesiącach wraca do naturalnego obiegu. Biodesign związany jest również z przeniesieniem punktu ciężkości z produkowania na hodowanie. Już dziś możemy wyhodować sobie krzesło (Full Grown), zapewne wkrótce będziemy mogli wyhodować sobie ubrania”.

Może się jednak zdarzyć, że nie uda nam się powstrzymać katastrofy ekologicznej. „Sprawi to, że ubranie wróci do swojej pierwotnej roli ochraniacza ciała – mówi Polkowska. – I w zależności od tego, jakie będzie zagrożenie, będziemy zmuszeni wyposażyć się w ubrania chroniące nas np. przed temperaturą, promieniowaniem czy zanieczyszczeniami związanymi ze skażeniem środowiska”. Wtedy wszyscy będziemy jechać na tym samym wózku. I wyglądać dokładnie tak samo.