Ten stereotypowy obraz feministki stworzono wyłącznie po to, by podważyć wagę całego ruchu. By z feminizmu zrobić nieatrakcyjną ideologię, by kobietom – zwłaszcza mniej świadomym historycznego znaczenia feminizmu – było trudniej się z nim identyfikować. Według stereotypu feministka jest głośna, agresywna, zmaskulinizowana. Wrzeszczy. Jasne, są wśród feministek i takie, które lubią i potrafią krzyknąć, żadna pyskówka z dowolnym ambasadorem patriarchatu im niestraszna. Ale są i takie, które wolą subtelny sposób komunikacji. Są takie, które się malują. I takie, które tego nie lubią. Są dziarskie dziewuchy w trampkach i eteryczne rusałki w pastelach. Feministki są różne, ale łączy je jedno: słuszne przekonanie o potrzebie równości płci. W pracy, w domu, w sypialni, w polityce − wszędzie. Podkreślę: równości, nie dominacji. Feminizm nie walczy o przewagę jednej płci nad drugą, walczy z kulturowo narzuconym podziałem na lepszą i gorszą płeć. Feministki nie chcą odbierać mężczyznom ich pozycji – chcą dla siebie takiej samej. Nie pragną, żeby mężczyźni się usunęli, tylko żeby się trochę przesunęli, bo przecież miejsca starczy dla wszystkich. Na tej równości zyskają wszyscy – po równo. To jak na równouprawnieniu korzystają mężczyźni?
Po pierwsze: więcej pieniędzy
Brzmi absurdalnie? Przecież już zarabiają więcej. Tylko że domagając się równej płacy za równą pracę, feministki nie pozbawiają mężczyzn środków do życia. Chcą sprawiedliwego wynagrodzenia za kompetencje, doświadczenie, osiągnięcia − bez podatku za płeć. Od lat konsekwentnie udowadnia się, że firmy, którymi zarządzają zespoły złożone zarówno z mężczyzn, jak i kobiet, w których wysokich kierowniczych stanowisk nie obsadza się wyłącznie facetami, prosperują znacznie lepiej niż te, w których panuje patriarchalne podejście do awansów. Firmy, gdzie panuje równouprawnienie, mają lepsze wyniki. Równość nakręca gospodarkę, a mówiąc jeszcze bardziej wprost: równość się opłaca. I z tego dobrobytu mogą skorzystać wszyscy, mężczyźni też, nikt im niczego nie zabierze.
Po drugie: prawo do emocji
Chimamanda Ngozi Adichie, ikona współczesnego feminizmu, pisała w swoim słynnym eseju „We Should All Be Feminists” (tak, to ten esej, którego tytuł wylądował na T-shirtach Diora) o tym, że różnice między płciami są faktem biologicznym, ale ich wyolbrzymianie w procesie wychowania dziewczynek i chłopców jest krzywdzące. Bo właśnie z tego wyolbrzymiania biorą się potem schematyczne oczekiwania wobec kobiet i mężczyzn. Feminizm dyskutuje zarówno z tradycyjnym modelem kobiecości, jak i z tradycyjnym modelem męskości. Z tym, czego podobno nie wypada kobiecie, i z tym, co rzekomo powinien mężczyzna. Gdyby nie feministki, mężczyźni byliby skazani na jeden model męskości, według którego chłopaki nie płaczą. To feministki zawalczyły o tę zmianę w myśleniu o powinnościach płci, dzięki której mężczyźni mogą np. dbać o swoje zdrowie, również psychiczne, i nie muszą już zgrywać twardzieli odpornych na stres, smutek, depresję i lęki. Mężczyzna może chodzić na terapię i przyznać się do tego w towarzystwie. Może też jechać do SPA i wrzucić relację z pobytu na Insta. Bez obaw, że jego zachowanie zostanie odebrane jako niemęskie, bo jako takie nie powinno zostać odebrane.
Po trzecie: lepszy model rodziny
Nie mówię tu wyłącznie o związkach partnerskich, w których obie strony zmywają i wynoszą śmieci. Mówię o nowym podziale ról, który nie ma nic wspólnego z kulturowym przyzwyczajeniem, że facet jest od zarabiania pieniędzy, a kobieta – od wychowywania dzieci. Wypracowaliśmy już solidny poziom akceptacji społecznej dla kobiet, które chcą łączyć życie zawodowe z rodzinnym. Wiemy, że są takie, które chcą i rodzić dzieci, i robić karierę, i nie ma w tym nic nieprzyzwoitego. Uczymy się akceptować, że są takie kobiety, które dzieci nie chcą, i takie, które pragną wyłącznie zajmować się domem − one też mogą być feministkami. A co z mężczyznami, którzy wolą zostać w domu, by opiekować się potomstwem? Heteroseksualny mężczyzna, który pozwala, aby to jego partnerka pracowała na utrzymanie rodziny, podczas gdy on poświęca się opiece nad dziećmi i domem, wciąż musi się mierzyć z potencjalną krytyką. Feministki nie chcą, żeby musiał, bo to, jak zostaną podzielone role w związku, wynika tylko i wyłącznie z tego, jak się między sobą ustali podział ról. Jeśli obu stronom w takim układzie wygodnie, to co komu do tego? Feminizm zmienia też stereotypowy obraz ojcostwa. Ten, w którym ojciec jest od dyscypliny, nie przytula, w którym akceptuje się jego emocjonalne wycofanie (wynikające oczywiście z braku przyzwolenia na wrażliwość u mężczyzn). Walcząc ze stereotypami płciowymi, feminizm pozwolił mężczyznom budować ciepłe, emocjonalne relacje z dziećmi.
Największy zysk? W społeczeństwie, w którym każdy ma równe prawa, może realizować swoje ambicje i pasje, ma przyzwolenie na wrażliwość, nie jest karany za swoją seksualność, wszystkim żyje się lepiej. Po prostu.
Ten artykuł możesz również odsłuchać!