Kinga Nowicka: Czy przychodzi Ci do głowy jakiś polski serial, w którym porusza się temat społeczności LGBT i który można było obejrzeć w telewizji? 

Natasza Parzymies: „Na Wspólnej” − tam był wątek dwóch dziewczyn, co, jak pamiętam, wszyscy przeżywali, ale jakoś bardzo szybko go zakończono. To jest moje pierwsze skojarzenie. I „Barwy szczęścia”! Tam jest z kolei historia dwóch facetów, zresztą bardzo wdzięcznie poprowadzona. Oczywiście nie ma żadnych intymnych scen, bo to już za grubo jak na taką telewizję i gatunek soap opery. Ale jeśli chodzi o seriale bardziej „premium”, to niestety nic nie przychodzi mi do głowy… 

Mnie z kolei przypomniał się już trochę starszy serial „Magda M.”, w którym przyjaciel głównej bohaterki, grany przez Bartka Świderskiego, był gejem. Choć uważam, że ich relację ujęto trochę stereotypowo, to jak na tamte czasy, kiedy nie było Netflixa i innych platform streamingowych, pojawienie się takiej postaci w serialu telewizyjnym było naprawdę czymś. Czy uważasz, że tego typu zabiegi mogą w jakikolwiek sposób zwiększyć świadomość widzów?

Wydaje mi się, że wszystkie tego typu wątki w serialach telewizyjnych są o wiele ważniejsze niż to, co jest dostępne w serwisach streamingowych, bo tam trafia konkretny widz, który szuka konkretnych treści, oczekuje też lepszego contentu i jest bardziej otwarty na świat. A najważniejsze w tym wszystkim jest właśnie dotarcie do tej grupy, która uważa, że osoby LGBT to nie są normalni ludzie, jak ostatnio często można usłyszeć. „Barwy szczęścia” i inne tzw. tasiemce bardzo kształtują społeczeństwo i jego opinie. I choć tych wątków jest naprawdę mało, a oprócz tego w tej samej telewizji, gdzie można oglądać „Barwy szczęścia”, pokazywane są jednocześnie odbiegające daleko od prawdy i przepełnione nienawiścią materiały o tajemniczej „ideologii LGBT”, uważam, że w ogólnodostępnych mediach taka komunikacja jest bardzo potrzebna. 


Twój serial, dostępny na ogólnodostępnej platformie YouTube, też dotarł do ogromnej rzeszy widzów na całym świecie. Pierwszy odcinek, który z początku był tylko studencką etiudą, ukazał się dwa lata temu i ma 14 milionów odsłon, a ostatni, siódmy, pojawił się w lutym tego roku i obejrzało go grubo ponad milion osób. 

To w ogóle historia trochę jak z bajki. Od nakręcenia pierwszej etiudy do całej reszty serialu był rok przerwy. Kiedy okazało się, że się ogląda, ma swoją widownię, jak wspomniałaś − nie tylko w Polsce, wraz z ludźmi, z którymi realizowałam „Kontrolę”, zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego nikt o tym nie pisze, szczególnie że wysyłaliśmy materiały prasowe do wielu redakcji. Dopiero po jakimś czasie media zainteresowały się tym projektem...

Bo napisała o nim „Gazeta Wyborcza”. To był moment zwrotny?

Zdecydowanie. To był dzień, który zmienił nasze życie na zawsze! Od tego tak naprawdę zaczęło się i medialne, i branżowe zainteresowanie „Kontrolą”. W sumie było to dla nas fajne, że ten boom nastąpił właśnie wtedy, kiedy cały serial był już dostępny w sieci. Na pewno wstrzeliliśmy się z tematem, który, jak wiemy, jest w naszym kraju nadal szalenie kontrowersyjny; od początku wiedzieliśmy też, że to pierwszy tego typu projekt w Polsce. Podeszliśmy jednak do tego po ludzku i postanowiliśmy po prostu opowiedzieć historię o dwóch kobietach i ich miłości. Jak najbardziej uniwersalnie. Nie chcieliśmy ani nikogo edukować, ani opowiadać się po żadnej ze stron barykady. 

 

Natasza Parzymies, fot. Bartek Cebula

 

A jak zmieniło się Twoje życie wraz z nadejściem popularności? Zaczęłaś dostawać dużo propozycji stworzenia nowych projektów?

Zmieniło się bardzo dużo. Pamiętam, że martwiłam się o pracę po studiach, których jeszcze nie skończyłam – obronę mam w październiku, a teraz współpracuję z aktorami, producentami i wszystkimi tymi osobami, o pracy z którymi zawsze marzyłam. Realizuję mnóstwo różnych superrzeczy, w tym zupełnie nowe formaty, jak choćby serial audio dla Storytel. To niesamowity przeskok, bo jeszcze na chwilę przed premierą „Kontroli” dostawałam telefony z pytaniami, czy chciałabym być asystentką reżysera na planie, a tydzień później zaczęły przychodzić propozycje, bym to ja coś wyreżyserowała. Ostatnio natknęłam się gdzieś na artykuł o najlepszych polskich reżyserkach, w którym pojawiły się nazwiska Agnieszki Holland, Olgi Chajdas, Agnieszki Smoczyńskiej, a niżej, jako „nadzieję polskiego kina”, wymieniono mnie. Nie mogłam w to uwierzyć!

Czy masz informacje na temat tego, czy „Kontrola” zmieniła coś w życiu osób nieheteronormatywnych, które ją obejrzały? 

Dostaję bardzo dużo wiadomości od naszych widzów. Wszystkie są megawzruszające, oczywiście najbardziej lubię czytać te w języku polskim. To są głosy typu: „Odważyłam się chodzić z dziewczyną za rękę” albo „Strasznie się cieszę, że zobaczyłam siebie na ekranie i nie muszę oglądać amerykańskich seriali”. Dla mnie to jest szczególnie ważne, bo miałam dokładnie ten sam problem. Sama wychowywałam się na amerykańskich serialach, więc wiem, jakie to istotne, kiedy nagle możesz zobaczyć coś, co dzieje się w twoim własnym języku na twoim własnym podwórku. Mieliśmy z moimi znajomymi świadomość tego, że z jednej strony zrealizowaliśmy fajny projekt, bo po prostu kochamy to robić, a z drugiej, że zrobiliśmy coś tak ważnego, że zmienia to czyjeś życie. 

 

Kadr z serialu „Kontrola” w reżyserii Nataszy Parzymies, fot. Rafał Skłodowski

 

Twoi znajomi i bliscy też pozwolili ci to odczuć?

Tak, byłam ostatnio na rodzinnym obiedzie pierwszy raz po kwarantannie i jakieś moje ciocie i kuzynki, których nawet za dobrze nie znam, bo wiem, że są raczej przeciwne wielu rzeczom, podeszły do mnie i powiedziały, że obejrzały „Kontrolę”, że jest super i mi gratulują. Bardzo mnie to ucieszyło, bo utwierdza mnie to w przekonaniu, że „Kontroli” nie postrzega się jako serialu o LGBT, co niektórych już na wstępie mogłoby odpychać, ale po prostu jako fajną uniwersalną historię. To jest niesamowite, ale praktycznie w ogóle nie spotykamy się z hejtem wobec tego serialu.

Przejrzałam komentarze pod każdym odcinkiem i faktycznie tak jest. Czyli nie usłyszałaś jeszcze żadnej uwagi na temat Twojego serialu, która mogłaby cię zaboleć? 

Bardzo rzadko pojawia się jakiś negatywny polski komentarz w stylu „To jest choroba. Wy*ierdalać” itd., ale takie wpisy od razu usuwam. Bo po pierwsze, nawet gdybym tego nie robiła, to takie komentarze zniknęłyby w gąszczu pozytywnych opinii, a po drugie, „Kontrola” przedstawia taki świat, jaki ja chciałabym zobaczyć i jaki jest możliwy, i chcę, aby ludzie też to zobaczyli. Osobiście szanuję każde poglądy i uważam, że każdy ma do nich prawo, lecz mowa nienawiści jest dla mnie nie do zaakceptowania.  

A tej mamy ostatnio pod dostatkiem. W tym roku czerwiec, czyli Pride Month, kojarzący się z celebrowaniem równości, szacunku i Paradą, zdominowała kampania wyborcza, w której jedna ze stron, w dodatku ta z największym poparciem, krzyczała, że LGBT to „ideologia”... 

Najbardziej boli mnie to, że dookoła jest tyle zła, które jest nakręcane tylko po to, aby ktoś dalej rządził. Staram się nie brać tych wszystkich tekstów, które padają, zbyt personalnie, i podchodzić do tego z dystansem, bo przecież trwa kampania, i to oczywiste, że zawsze musi się pojawić jakaś grupa, którą będzie się atakować. Ale smutne jest dla mnie to, że o ile w Warszawie środowisko LGBT jest dość mocne, o tyle w mniejszych miejscowościach może być mniej odporne na prowokacje i ataki. Dlatego pomyślałam, że może dla tych ludzi warto byłoby poruszyć te kwestie w serialu. Wiem jednak, że widzowie, zarówno homo, jak i hetero, oglądają „Kontrolę” właśnie dlatego, że nie ma w niej tych tematów. Problemem polskich seriali i filmów jest to, że jeśli pokazuje się osoby nieheteronormatywne, to ich problemem jest fakt, że są homoseksualne, czyli mamy albo wątek coming outu, albo jakiś konflikt z powodu religii. To jest po prostu nudne i nieciekawe. Wiadomo, że i coming out, i homofobia to są ważne tematy, ale w „Kontroli” celowo się nie pojawiają, bo chcemy iść o krok dalej. Traktować nasze bohaterki po ludzku.

Sądząc po komentarzach i opiniach, dla wielu widzów „Kontroli” to było wyczuwalne. Odebrali ten serial jako normalną historię o romantycznej, skomplikowanej relacji dwóch osób, a nie jako manifest, na siłę próbujący coś komuś udowodnić. 

Odnoszę wrażenie, że w środowisku LGBT, w którym sama jestem obecna, jest dużo nieświadomego nakręcania się. Wiadomo, że to, co słyszymy − szczególnie w ostatnim czasie − w ogóle nie powinno mieć miejsca, ale takie wspólne nakręcanie się i mówienie: „Patrzcie, uważają, że nie jesteśmy ludźmi”, itd. też nie jest do końca dobre. Moim zdaniem trzeba raczej podejść do tego w stylu: „Hej, jasne, jestem osobą homoseksualną, biseksualną czy transseksualną, ale to nie jest coś, co mnie definiuje. Moje życie nie kręci się tylko wokół tego”. Uważam, że można próbować zmieniać sytuację, z jaką mamy w Polsce do czynienia, jednocześnie zmieniając podejście do samych siebie. 

 

Plakat promujący serial „Kontrola” w reżyserii Nataszy Parzymies, fot. Filip Pasternak

 

A ile jest Ciebie w „Kontroli”? Jak duży wpływ na fabułę miały Twoje własne doświadczenia?

„Kontrola” to są historie wzięte z mojego życia. Momentami nawet 1:1 − rzucałam ostentacyjnie stanikiem, kradłam piwa na pijackim karaoke, wszystkie odcinki najpierw sama przeżyłam. Jedna z głównych bohaterek ma na imię Natalia, a ja mam na imię Natasza, więc to też nie jest przypadek. Dużo sytuacji w tym serialu pisało się w trakcie, tzn. pisało je moje życie. Dlatego cieszę się, że serial powstawał w odstępach czasowych, bo wiele rzeczy by się w nim nie znalazło, gdyby wszystko było nagrane za jednym razem. Pamiętam, że ostatni odcinek, sylwestrowy, który przeżyłam w swoim własnym życiu, przeżyłam potem raz jeszcze i praktycznie tak samo, jak to było w serialu. To było megapokręcone uczucie. To właśnie miłość i wszelkie związane z nią „dramy” są naprawdę uniwersalne. „Ja miałam taką historię!”, „Dlaczego moja historia jest na ekranie?!” jest mnóstwo takich komentarzy na YouTubie. Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu to tak chwyciło, bo jest w tym wszystkim dużo prawdy. 

Czy w swoje kolejne projekty − nie mam na myśli tylko kontynuacji „Kontroli” (którą, mam nadzieję, już wkrótce obejrzymy) − też chciałabyś wplatać tematykę LGBT? 

Zdecydowanie. Jeśli historia będzie tego potrzebowała. Wydaje mi się, że kiedy kręci się filmy, pisze książki czy robi cokolwiek twórczego, to zawsze wplata się tam siebie. 
 


Ten wywiad możesz również odsłuchać!